sobota, 2 maja 2015

Od Raidhei

 Mówią, że gdy nadchodzi ciemność stajemy twarzą w twarz z końcem. Jednak tak nie jest...
Każdy ma taki okres kiedy zamierza się poddać. Nasze myśli kierują się wtedy do słów "Nie warto"
Obudziłam się z nastawieniem aby kogoś zabić. Wyciągnęłam się i otworzyłam oczy. Do mojej jaskini wpadało słabe, jasne światło. Zaczynał się świt. Wyszłam i wciągnęłam powietrze do płuc. Ruszyłam  w stronę wschodzącego słońca, które już teraz zaczęło się ze mną witać. Spojrzałam w górę. Zobaczyłam jak ląduje przede mną trój kolorowy ptak. Jego złote pióra idealnie grały z krwistą czerwienia, a niebieski płomień dodawał jeszcze większego szyku. Żaro-ptak wylądował przede mną.
-Aolw Deiosav luafe. Faeor detsa! -powiedział. Idealnie zrozumiałam jego słowa
-Chiyero? Czego może chcieć ta ponad 600-set letnia wadera! Dobrze, będę tam nim słońce wespnie się ku zenitowi. Katpa -skinęłam głową do ostatniego słowa, a ptak odleciał.
Zanim wyroszę musiałam się napić wody. Gardło zaczynało mnie suszyć po całonocnym czytaniu run. Nie tracąc czasu pobiegłam w stronę rzeki...
Zaczęłam pochłaniać zimną ciesz. Nie byłam przyzwyczajona do zimna więc gdy tylko poczułam, że ktoś pochlapał mnie po twarzy wyszczerzyłam kły. Niech sobie lepiej nie bryka...
Zignorowałam jednak stworzenie, które mi się napatoczyło i zwróciłam się w kierunku magmowego drzewa.
-Niech się cieszy, że nie mogę jej czegoś zrobić...-mruknęłam tylko pod nosem i napinając mięśnie zaczęłam biec w kierunku jaskini Wyroczni.
Minęłam kilka swoich terenów i zaczęłam zbliżać się do wybranego(jakby to nazwać) miejsca. Trawa zmieniała kolor gdy byłam coraz bliżej. Teraz gdzieniegdzie był lazuryt i kolory cyjanu. Usłyszałam ciche bzyczenie, które po chwili przerodziło się w pisk. Jednak był on bardziej przyjazny dla ucha niż bolesny.
Zobaczyłam wejście do jamy wadery. Odsunęłam pnącza strzegące miejsca i podążałam ciemnym korytarzem. Latały w nim świetliki, a cyjanowe kwiaty połyskiwały w ciemności mogącej zjeżyć sierść niejednego stworzenia. Po chwili zrobiło się już jaśniej. Skoczyłam na jeden z drewnianych stopni i tak po kolei. W końcu dotarłam. Usiadłam koło głównego korzenia. Albo drzewa? Tak czy owak było to magiczne. Nie musiałam czekać długo. Zobaczył cień, wyrósł nagle, spod ziemi.
-Witaj droga Wyrocznio-powiedziałam w miarę przyjaźnie. Nie ma to jak wzywać alfę w środku dnia!
-Oj moja wadera, biedna twa droga...
-Mów jaśniej-warknęłam. Niestety droga Chiyero nie mówiła inaczej.
-Jest w tobie ogień, gdzie indziej mrok. W oddali hula wiatr, a na niebie czuwa to. Światłość pada na rwące rzeki, spogląda w dół i widzi bór wielki.
-Chiyero, znowu gadasz o tym wszystkich. Ale za każdym razem ubierasz to w inne słowa.
-Musisz być czujna, uwierzyć, lśnić. Zapanuj nad tym inaczej nic.
-Możliwe, że teraz ja bredzę, ale rozumiem-powiedziałam tylko i postanowiłam jej więcej nie przeszkadzać.
-Jesteś dorosła, lecz to nic. Dusza wojownika nie pomoże ci w tym. Musisz odrodzić w sobie wspomnienia, pamiętać, żyć. To ty! Jesteś nią! Dlaczego on nie ma być dumny! W końcu opanowałaś to! Idź! Pamiętaj o tym, by móc zaistnieć potrzeba być.
Wstałam i zaczęłam odchodzić. Znów wszystkie przemyślenia nad zagadkami zniknęły. Mimo iż Wyrocznia była dla mnie dziwną waderą, jednak jakoś do mnie przemawiała. Jakby wiedziała co czuję. Tylko te jej słowa...
Wyszłam z ogromnej jamy. Musiałam tam siedzieć długo bo za jakieś 3 godziny słońce miało zajść. Nie ogarniało mnie zmęczenie, chociaż dopiero za kilkanaście godzin miałam się "przebudzić".
Postanowiłam odwiedzić Środkowe Tereny. Zawołałam w myślach Irayo. Nie minęła chwila, a
potężny<choć mały> samiec wylądował przede mną. I oto mi właśnie chodziło. Ktoś na tyle szybki, żeby pokonać wiatr i wyrwać się z boru za pomocą zwinności i sprytu.

-Kaltxi-rzekłam a on mruknął. Przesłałam mu telepatyczną wiadomość po czym wsiadłam na jego delikatny i śliski grzbiet. - Ka- dałam znak, a on wzbił się w powietrze. Jego mięśnie nie musiały ciężko pracować. W niedługim czasie złapał "rytm". Minęło z 30 minut, a my już wylądowaliśmy na Środkowych Terenach. Jak na tak długi dystans to i tak krótko. 
Zeskoczyłam z Wyverny i postanowiłam się przejść. Jednak samiec nie chciał odlecieć. Pozwoliłam mu zostać, niech robi co chce.
Usłyszałam hałas. Zaczęłam węszyć. Wilk, z innego klanu. Skoczyłam na postać.
-Kim jesteś?!-wyszczerzyłam kły



 Irayo(samiec)- Wyverna Raidhei



<Ktoś z innego Klanu?>