- Czemu nie jesz? Angelinne? - Spytał
- Skąd znasz moje imię? - Warknęłam, o mało nie zmieniłam się w moją prawdziwa postać, dawno nie jadłam młodej duszy, od chyba już 40 lat (mam ok. 10 miliardów lat ale pomińmy to, wiem, stara jestem).
- Mam swoje źródła - odparł, kładąc się powoli na ziemi.
Niestety moje nerwy nie wytrzymały, i musiałam się na czymś wyżyć, spojrzałam w tej chwili na sarnę. Z krwią w oczach, rzuciłam się na nią, jakby coś złego mi zrobiła, a to przecież było niewinne zwierze. Po minucie skończyłam jedzenie, pozostały same kości i serce, a moje łapy lekko lewitowały i rozpływały się w tle. Po nawet niedługiej chwili za Racoous'em ujrzałam postać mojego ojca.
- Opętaj go albo ochłoń - powtarzał. Jak to ja wybrałam to drugie. Objawy zmiany w demona zniknęły, a ja stałam się spokojniejsza. Po chwili jednak, zrobiłam kilka chwiejnych kroków i upadłam na ziemię, tak, zemdlałam, za dużo wrażeń jak na dzisiejszy dzień.
Obudziłam się, i pierwsze co zobaczyłam to pysk wilka, który za dużo wiedział.
- Najgorszy widok, jaki mogłam zobaczyć po przebudzeniu - cicho warknęłam.
- Spodziewałaś się lepszego? Mój widok cię nie cieszy? - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Spadaj! - Warknęłam i jednocześnie dowaliłam basiorowi w pysk łapą.
<Racoous?>