czwartek, 30 kwietnia 2015

Od Eris Do Racoous'a

Obudził mnie promyk światła, padający prosto na mój pysk. Otworzyłam zaspane oczy, mrugając kilkakrotnie by przyzwyczaić źrenicy do światła. Leżałam w starym powalonym pniu gdzieś w lesie. Pień ów był wydrążony w środku i wyłożony suchymi liśćmi, które z jesieni zachowały się przez zimę. Kora drzewa nie była zbyt trwała, miała mnóstwo dziurek i szczelin, przez które teraz dostawały się promyki świetlne. Efekt był całkiem miły dla oka - roztańczone promyczki rozświetlające wnętrze ponurego pnia. Wyczołgałam się ze środka i wstałam na łapy. Ciało miałam sztywne, bo naprawdę niewygodnie jest spać i nie móc się podczas snu poruszyć. Dla rozruszania mięśni zaczęłam powoli iść, a potem przeszłam do truchtu. Nagle usłyszałam burczenie w brzuchu ... mój wiecznie nienażarty żołądek domagał się jedzenia. Najlepiej jakieś łani czy sarenki. Tylko skąd ja wezmę sarnę?! Dopiero wczoraj zaszłam na te tereny, nie znam tu niczego ani nikogo ... skąd do jasnej mam wiedzieć gdzie pasie się zwierzyna?! Cóż nie zaszkodzi spróbować ... Zaczęłam wąchać ziemię w poszukiwaniu jakiegoś tropu. Wyczułam tylko wiewiórki i myszy, nic ponad to. Westchnęłam (jak ja głupio wyglądam w tej pozycji!) i ruszyłam dalej z nosem przy ziemi. Kilka razy dostałam po głowie gałęzią, a raz jakaś wiewiórka zrzuciła na mnie szyszkę. Nie dojrzałam winowajczyni, a szkoda była by mała przekąska. W końcu po godzinie mozolnych poszukiwań wyczułam obiecujący zapach. Trop szedł prosto wydeptaną dróżką. Czemu bu nie zaoszczędzić czasu? Pomyślałam i wyrzuciłam z siebie dwa sznury, które okręciły się dookoła najdalszego konaru. Poczułam szarpnięcie i moje łapy oderwały się od ziemi. Leciałam prosto na konar, jakiś metr przed nim zerwałam połączenie ze sznurami i wyrzuciłam następna parę. Robiłam tak, i cały czas utrzymywałam się w powietrzu. Zadanie nie było trudne, choć małe gałązki chłostały mnie po pysku. Moim oczom ukazało się stadko saren z wielkim jeleniem o  wielkim porożu. Wypatrzyłam sarnę najbardziej oddaloną od stada. Zwierzę spokojnie skubało trawkę, stojąc do mnie bokiem i nerwowo machając małym ogonkiem. Sznurami złapałam się gałęzi i rozpędziłam. Kiedy byłam na odpowiedniej wysokości zerwałam połączenie. Leciałam prosto na sarnę, czułam jak ślinka napływa mi do pyska na myśl o górze świeżego mięsa! Nagle sarna się spłoszyła i uciekła, a zamiast niej na mojej drodze pojawiła się czarna smuga w kształcie wilka. Nie miałam jak się zatrzymać, zabrakło też czasu na reakcję. To były sekundy. Wpadłam na czarnego z całą siłą rozpędu. Potoczyliśmy się po trawie, nie dość że zaczęło kręcić mi się w głowie to jeszcze poczułam że moja łepetyna napotyka na swej drodze coś twardego. Nie wiem czy to było drzewo czy skała, usłyszałam tylko huk i pociemniało mi przed oczami. Zemdlałam. Nie wiem ile byłam nieprzytomna. Najpierw poczułam ból głowy, a potem wróciła mi władza w kończynach i całym ciele. Otworzyłam oczy i natychmiast je zmrużyłam, gdy ostre słoneczne światło podrażniło moje źrenice. Leżałam na grzbiecie w trawie. Nagle zobaczyłam że przygląda mi się para różnokolorowych oczu, należących do wielkiego basiora. Przeklęłam się w myślach, to pewnie na niego wpadłam podczas tego nieszczęsnego polowania. Podniosłam się na łapy jak najszybciej się dało. Poczułam ze świat wiruje dookoła - nadal kręciło mi się w głowie. Otrząsnęłam się więc i spróbowałam skupić wzrok na basiorze.
- Co, nigdy nie widziałeś jak komuś kręci się w głowie?! - warknęłam do niego. Może i nie było to najlepszym wyjściem, ale w takiej sytuacji zdolność racjonalnego myślenia u mnie zanika. Zrobiłam kilka kroków, zataczając się jak pijana i przy okazji próbując nie wyjść na idiotkę. Przystanęłam kilka metrów od basiora, opierając się bokiem o chropowatą korę drzewa. Po kilku sekundach świat przestał wirować, a ja pewniej stanęłam na łapach.

<Racoous?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz