piątek, 8 maja 2015

Od Danielli CD Ciela

[...]Chodzę i chodzę. Kręcę się i kręcę. Myślę o wszystkim, a za razem o niczym. Siadam, wstaje, biegnę, leże. Po postu nie wiem, co mam ze sobą zrobić!
-Wataha, składająca się z jednego wilka... Po prostu... Ehhhhh. Nawet nie wiem, co mam myśleć-gadałam sama do siebie.
Podeszłam do Jeziora i popatrzyłam w odbicie. Ujrzałam jedynie ciemne, gwieździste niebo z pięknym, jasnym jak słońce za dnia, księżycem. No i oczywiście siebie. Postałam tak przez kilka minut wpatrując się w nocne niebo. Położyłam się i starałam się usnąć. Nie wiedziałam jak mam się ułożyć. Leżałam na brzuchu, przewróciłam się na prawy bok, na lewy, później na plecy i znowu wróciłam na brzuch. Oczy miałam zamknięte, jednak nie spałam. Jedynie "odpoczywałam", jeśli można to tak nazwać. Długo tak nie wytrzymałam i wstałam. Otrzepałam się z trawy i zaczęłam kierować się w stronę "mini plaży". Przechodząc całą drogę nie usłyszałam, ani jednej żywej duszy. Jedynie w oddali jakieś głosy wilków, nieznajome, ale nie przejęłam się tym i szłam dalej. Doszłam do plaży i położyłam się na piasku. Muszę przyznać, że mimo, iż była noc to i tak był cieplutki. Wiatr szumiąc nad wodą, wpadał między moją sierść kołysząc całym mym ciałem... W końcu zasnęłam.
Obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. Powoli wstałam, rozciągnęłam się i rozejrzałam. Cisza. Nic nie widać, nic nie słychać. Coś tam czuć, ale tak nie do końca. Podeszłam do wody i napiłam się trochę, po czym zaczęłam iść dalej. W pewnym momencie z lasu wyleciał zając. Nie zauważył mnie, więc wykorzystałam sytuację i przyczaiłam się na niego. Wtem skubany zobaczył mnie i zaczął uciekać. Na początku dałam wielki skok, który pomógł mi go złapać. Trzymając zdobycz w pysku, weszłam w głąb lasu, poszukując jakiejś polany. Chodząc między drzewami obrośniętymi zielenią po same korony, wreszcie napotkałam łąkę. Była to dosyć duża, zielona polana, wokół której rosło wiele drzew. W centrum znajdowało się małe jeziorko. Woda w nim była dzięki wodospadzie, który spływał z małego wzgórza. Położyłam moją zdobycz na najbliższym kamieniu i zaczęłam się nią delektować. Mówiąc szczerze była bardzo smaczna. Po skończonym posiłku leżałam trochę, po czym wstałam i poszłam dalej na swój spacer. Przechodząc obok pewnej góry usłyszałam jakieś głosy wilków. Zatrzymałam się i rozejrzałam. Na górze stały dwa wilki. Jeden był ciemny, a drugi jasny. Widać było, że się pokłócili. Zaczęli schodzić z góry. Rozmawiali ciągle ze sobą. Wtem jaśniejszy bardzo przyśpieszył. Zaczęłam iść dalej nie zwracając na nich uwagi. Nagle jeden z basiorów zaczął się staczać z góry i niestety... po prostu doznał bliskiego kontaktu ze mną. Leżałam na trawie, a basior upadł na mnie od góry. W momencie, kiedy otworzyłam oczy i go zobaczyłam, byłam po prostu... nie wiem jak mam to opisać. W jego oczach był taki, taki jakiś blask. Byłam nim onieśmielona...

<Cielu masz cudne oczęta :3 Przepraszam, że krótkie ;c>

Od Ciela CD Danielli

-Myślisz, że to dobry pomysł, James?- spytałem, patrząc się na basiora stojącego koło mnie. Był wysoki, ale i tak mi nie dorównywał. Długa, ciemna sierść błyszczała w słońcu, niczym złote kamienie. A jak już mowa o złocie... Jego amulet wykonany ze tajemnicze stopu migoce wesoło.
-Nie, myślę, że to okropny pomysł.- odpowiedział ze szyderskim uśmieszkiem.
-A wiesz, co ja ci powiem? Taki fajny wierszyk- przewróciłem oczami, a on przekrzywił lekko łeb, robiąc zdziwioną minę.
-Gdyby kózka kwiecień plecień to by ślimak ch*j ci w dupę.
-Aha.- odpowiedział krótko, udając, że wcale się tym nie przejmuje.
-Ciel Sorei, do usług.- na moim pysku również pojawił się uśmiech.
Ale pytanie: O czym tak miło sobie gawędziliśmy? Już mówię. Lecz najpierw wytłumaczę, co tu robię, skąd się wziął James, dlaczego tak mi dokucza.
Najpierw o James'ie.
James to wysoki wilk z czarno-białym futrem. Na szyi zawsze wisiał złoty, dziwny amulet w kształcie księżyca. Basior ów miał dziwny charakter, ale na ogół był spokojny i wyrozumiały. Lecz z czasem staje się on pokręcony. Chociaż mi to nie przeszkadza, przynajmniej nie będzie nudno.
A teraz temat "Po kiego grzyba jestem tam gdzie jestem i dlaczego jest tu też on"
W wieku 1 roku zgubiłem rodzinę podczas "wędrówki wilczych ludów". Razem z moim bratem, Assoqu'iem zasnęliśmy pod drzewem. Nie mieliśmy matki ani ojca- po prostu byliśmy w watasze. Nikt się nami nie przejmował ani opiekował. Radziliśmy sobie sami i żyliśmy według własnych zasad. Kiedy już nas zostawili w tyle, ja i Assoqu nie przejęliśmy się zbytnio zagubieniem. I tak połowę naszego życia spędziliśmy samotnie w dziczy. I niezmiernie się ucieszyliśmy, jak zostaliśmy sam na sam.
Jednak potem stało się coś niespodziewanego i dziwnego. Assoqu, kilka dni po odejściu od watahy, zniknął bez śladu. Szukałem go trzy dni i trzy noce. I do teraz go poszukuję. 
I kolejna niespodzianka. Podczas poszukiwań spotkałem... Jamesa. On również się zgubił, lecz tak naprawdę porzucili go specjalnie. Sprawiał duże kłopoty, gadał od rzeczy jakieś przepowiednie, które jednak się sprawdzały. I tak zaczęła się nasza "przyjaźń". Ja, James i wiatr gnający w polach. Po znalezieniu wilka zaprzestałem poszukiwań. Wiedziałem, że już go nie znajdę. Pewnie teraz był tam, gdzie anioły i bogowie spoczywają. *Mała łezka spływa Cielowi po policzku*
Tengu
Wędrowaliśmy dniami i nocami przed siebie. Nie mieliśmy określonego celu, ale na naszej liście zadań był jeden punkt: Przeżyć. Widzieliśmy cuda-niewidy. Wielkie Tengu, demony, szamanów i dziwnie wyglądające wilki. O dziwo, nie atakowały nas, tylko pokazywały nam drogę do jakiejś watahy. Nie wiedzieliśmy, jaka to będzie wataha, czy to może pułapka albo coś innego.
Wędrowaliśmy tak półtorej roku. Wydorośleliśmy i wymężnieliśmy.
I w końcu zobaczyliśmy cel naszej wędrówki- Sześć Klanów. Sześć Wielkich Klanów.
I tutaj chyba wiadomo, o co chodzi.
Więc powracając do tematu...
-Dołączam tam.- oznajmiłem krótko. James popatrzył się na mnie karcącym wzrokiem.
-Stary, jesteś bardziej wilkiem Ziemi. Dlaczego chcesz dołączyć do Wody? Tam masz większe możliwości.
-Ale... Ja coś czuję do tej Danielli, tej Alphy...
-Zawsze coś czujesz do wszystkich, baranie. Dostałeś oferty od Ziemi i od Wody.
-Cicho bądź. Ty sam nigdzie nie dołączasz, a skoroś taki mądry, to proszę bardzo. Droga wolna. Idź do tej Ziemi i zamień się w skałę!- prychnąłem i zszedłem ze zbocza, na którym się znajdowałem. James podreptał za mną.
-Zrobię wszystko, kurna, żebyś dołączył do Ziemi. Jeszcze mnie zobaczysz. A teraz leć do tej Danielli.
-Jak sobie życzysz, mistrzu.- parsknąłem i zostawiłem James'a w tyle.

<Daniella?>

Nowy członek!

Powitajmy pierwszego basiora w klanie Water Assassins - Ciela
Mamy nadzieję, że zostaniesz z nami długo :)
 
"Czasem po prostu trzeba zapalić knot świecy i czekać aż zgaśnie sam, niż od razu niszczyć płomień." 

sobota, 2 maja 2015

Od Raidhei

 Mówią, że gdy nadchodzi ciemność stajemy twarzą w twarz z końcem. Jednak tak nie jest...
Każdy ma taki okres kiedy zamierza się poddać. Nasze myśli kierują się wtedy do słów "Nie warto"
Obudziłam się z nastawieniem aby kogoś zabić. Wyciągnęłam się i otworzyłam oczy. Do mojej jaskini wpadało słabe, jasne światło. Zaczynał się świt. Wyszłam i wciągnęłam powietrze do płuc. Ruszyłam  w stronę wschodzącego słońca, które już teraz zaczęło się ze mną witać. Spojrzałam w górę. Zobaczyłam jak ląduje przede mną trój kolorowy ptak. Jego złote pióra idealnie grały z krwistą czerwienia, a niebieski płomień dodawał jeszcze większego szyku. Żaro-ptak wylądował przede mną.
-Aolw Deiosav luafe. Faeor detsa! -powiedział. Idealnie zrozumiałam jego słowa
-Chiyero? Czego może chcieć ta ponad 600-set letnia wadera! Dobrze, będę tam nim słońce wespnie się ku zenitowi. Katpa -skinęłam głową do ostatniego słowa, a ptak odleciał.
Zanim wyroszę musiałam się napić wody. Gardło zaczynało mnie suszyć po całonocnym czytaniu run. Nie tracąc czasu pobiegłam w stronę rzeki...
Zaczęłam pochłaniać zimną ciesz. Nie byłam przyzwyczajona do zimna więc gdy tylko poczułam, że ktoś pochlapał mnie po twarzy wyszczerzyłam kły. Niech sobie lepiej nie bryka...
Zignorowałam jednak stworzenie, które mi się napatoczyło i zwróciłam się w kierunku magmowego drzewa.
-Niech się cieszy, że nie mogę jej czegoś zrobić...-mruknęłam tylko pod nosem i napinając mięśnie zaczęłam biec w kierunku jaskini Wyroczni.
Minęłam kilka swoich terenów i zaczęłam zbliżać się do wybranego(jakby to nazwać) miejsca. Trawa zmieniała kolor gdy byłam coraz bliżej. Teraz gdzieniegdzie był lazuryt i kolory cyjanu. Usłyszałam ciche bzyczenie, które po chwili przerodziło się w pisk. Jednak był on bardziej przyjazny dla ucha niż bolesny.
Zobaczyłam wejście do jamy wadery. Odsunęłam pnącza strzegące miejsca i podążałam ciemnym korytarzem. Latały w nim świetliki, a cyjanowe kwiaty połyskiwały w ciemności mogącej zjeżyć sierść niejednego stworzenia. Po chwili zrobiło się już jaśniej. Skoczyłam na jeden z drewnianych stopni i tak po kolei. W końcu dotarłam. Usiadłam koło głównego korzenia. Albo drzewa? Tak czy owak było to magiczne. Nie musiałam czekać długo. Zobaczył cień, wyrósł nagle, spod ziemi.
-Witaj droga Wyrocznio-powiedziałam w miarę przyjaźnie. Nie ma to jak wzywać alfę w środku dnia!
-Oj moja wadera, biedna twa droga...
-Mów jaśniej-warknęłam. Niestety droga Chiyero nie mówiła inaczej.
-Jest w tobie ogień, gdzie indziej mrok. W oddali hula wiatr, a na niebie czuwa to. Światłość pada na rwące rzeki, spogląda w dół i widzi bór wielki.
-Chiyero, znowu gadasz o tym wszystkich. Ale za każdym razem ubierasz to w inne słowa.
-Musisz być czujna, uwierzyć, lśnić. Zapanuj nad tym inaczej nic.
-Możliwe, że teraz ja bredzę, ale rozumiem-powiedziałam tylko i postanowiłam jej więcej nie przeszkadzać.
-Jesteś dorosła, lecz to nic. Dusza wojownika nie pomoże ci w tym. Musisz odrodzić w sobie wspomnienia, pamiętać, żyć. To ty! Jesteś nią! Dlaczego on nie ma być dumny! W końcu opanowałaś to! Idź! Pamiętaj o tym, by móc zaistnieć potrzeba być.
Wstałam i zaczęłam odchodzić. Znów wszystkie przemyślenia nad zagadkami zniknęły. Mimo iż Wyrocznia była dla mnie dziwną waderą, jednak jakoś do mnie przemawiała. Jakby wiedziała co czuję. Tylko te jej słowa...
Wyszłam z ogromnej jamy. Musiałam tam siedzieć długo bo za jakieś 3 godziny słońce miało zajść. Nie ogarniało mnie zmęczenie, chociaż dopiero za kilkanaście godzin miałam się "przebudzić".
Postanowiłam odwiedzić Środkowe Tereny. Zawołałam w myślach Irayo. Nie minęła chwila, a
potężny<choć mały> samiec wylądował przede mną. I oto mi właśnie chodziło. Ktoś na tyle szybki, żeby pokonać wiatr i wyrwać się z boru za pomocą zwinności i sprytu.

-Kaltxi-rzekłam a on mruknął. Przesłałam mu telepatyczną wiadomość po czym wsiadłam na jego delikatny i śliski grzbiet. - Ka- dałam znak, a on wzbił się w powietrze. Jego mięśnie nie musiały ciężko pracować. W niedługim czasie złapał "rytm". Minęło z 30 minut, a my już wylądowaliśmy na Środkowych Terenach. Jak na tak długi dystans to i tak krótko. 
Zeskoczyłam z Wyverny i postanowiłam się przejść. Jednak samiec nie chciał odlecieć. Pozwoliłam mu zostać, niech robi co chce.
Usłyszałam hałas. Zaczęłam węszyć. Wilk, z innego klanu. Skoczyłam na postać.
-Kim jesteś?!-wyszczerzyłam kły



 Irayo(samiec)- Wyverna Raidhei



<Ktoś z innego Klanu?>



czwartek, 30 kwietnia 2015

Od Angelinne CD Racoous'a

Basior przyniósł mi młoda sarnę. Miałam ochotę zabrać się za nią od razu, ale poczekałam chwilę.
 - Czemu nie jesz? Angelinne? - Spytał
 - Skąd znasz moje imię? - Warknęłam, o mało nie zmieniłam się w moją prawdziwa postać, dawno nie jadłam młodej duszy, od chyba już 40 lat (mam ok. 10 miliardów lat ale pomińmy to, wiem, stara jestem).
 - Mam swoje źródła - odparł, kładąc się powoli na ziemi.
Niestety moje nerwy nie wytrzymały, i musiałam się na czymś wyżyć, spojrzałam w tej chwili na sarnę. Z krwią w oczach, rzuciłam się na nią, jakby coś złego mi zrobiła, a to przecież było niewinne zwierze. Po minucie skończyłam jedzenie, pozostały same kości i serce, a moje łapy lekko lewitowały i rozpływały się w tle. Po nawet niedługiej chwili za Racoous'em ujrzałam postać mojego ojca.
 - Opętaj go albo ochłoń - powtarzał. Jak to ja wybrałam to drugie. Objawy zmiany w demona zniknęły, a ja stałam się spokojniejsza. Po chwili jednak, zrobiłam kilka chwiejnych kroków i upadłam na ziemię, tak, zemdlałam, za dużo wrażeń jak na dzisiejszy dzień.
Obudziłam się, i pierwsze co zobaczyłam to pysk wilka, który za dużo wiedział.
 - Najgorszy widok, jaki mogłam zobaczyć po przebudzeniu - cicho warknęłam.
 - Spodziewałaś się lepszego? Mój widok cię nie cieszy? - Uśmiechnął się łobuzersko.
 - Spadaj! - Warknęłam i jednocześnie dowaliłam basiorowi w pysk łapą.

<Racoous?>

Nowy członek!

Witamy w Fierry Glas, drogi Alorix'ie.



''W dniu mojej śmierci gdy moje serce przestanie bić...Mam nadzieję, że umrę za wiarę dla której chciałem żyć''

Od Eris Do Racoous'a

Obudził mnie promyk światła, padający prosto na mój pysk. Otworzyłam zaspane oczy, mrugając kilkakrotnie by przyzwyczaić źrenicy do światła. Leżałam w starym powalonym pniu gdzieś w lesie. Pień ów był wydrążony w środku i wyłożony suchymi liśćmi, które z jesieni zachowały się przez zimę. Kora drzewa nie była zbyt trwała, miała mnóstwo dziurek i szczelin, przez które teraz dostawały się promyki świetlne. Efekt był całkiem miły dla oka - roztańczone promyczki rozświetlające wnętrze ponurego pnia. Wyczołgałam się ze środka i wstałam na łapy. Ciało miałam sztywne, bo naprawdę niewygodnie jest spać i nie móc się podczas snu poruszyć. Dla rozruszania mięśni zaczęłam powoli iść, a potem przeszłam do truchtu. Nagle usłyszałam burczenie w brzuchu ... mój wiecznie nienażarty żołądek domagał się jedzenia. Najlepiej jakieś łani czy sarenki. Tylko skąd ja wezmę sarnę?! Dopiero wczoraj zaszłam na te tereny, nie znam tu niczego ani nikogo ... skąd do jasnej mam wiedzieć gdzie pasie się zwierzyna?! Cóż nie zaszkodzi spróbować ... Zaczęłam wąchać ziemię w poszukiwaniu jakiegoś tropu. Wyczułam tylko wiewiórki i myszy, nic ponad to. Westchnęłam (jak ja głupio wyglądam w tej pozycji!) i ruszyłam dalej z nosem przy ziemi. Kilka razy dostałam po głowie gałęzią, a raz jakaś wiewiórka zrzuciła na mnie szyszkę. Nie dojrzałam winowajczyni, a szkoda była by mała przekąska. W końcu po godzinie mozolnych poszukiwań wyczułam obiecujący zapach. Trop szedł prosto wydeptaną dróżką. Czemu bu nie zaoszczędzić czasu? Pomyślałam i wyrzuciłam z siebie dwa sznury, które okręciły się dookoła najdalszego konaru. Poczułam szarpnięcie i moje łapy oderwały się od ziemi. Leciałam prosto na konar, jakiś metr przed nim zerwałam połączenie ze sznurami i wyrzuciłam następna parę. Robiłam tak, i cały czas utrzymywałam się w powietrzu. Zadanie nie było trudne, choć małe gałązki chłostały mnie po pysku. Moim oczom ukazało się stadko saren z wielkim jeleniem o  wielkim porożu. Wypatrzyłam sarnę najbardziej oddaloną od stada. Zwierzę spokojnie skubało trawkę, stojąc do mnie bokiem i nerwowo machając małym ogonkiem. Sznurami złapałam się gałęzi i rozpędziłam. Kiedy byłam na odpowiedniej wysokości zerwałam połączenie. Leciałam prosto na sarnę, czułam jak ślinka napływa mi do pyska na myśl o górze świeżego mięsa! Nagle sarna się spłoszyła i uciekła, a zamiast niej na mojej drodze pojawiła się czarna smuga w kształcie wilka. Nie miałam jak się zatrzymać, zabrakło też czasu na reakcję. To były sekundy. Wpadłam na czarnego z całą siłą rozpędu. Potoczyliśmy się po trawie, nie dość że zaczęło kręcić mi się w głowie to jeszcze poczułam że moja łepetyna napotyka na swej drodze coś twardego. Nie wiem czy to było drzewo czy skała, usłyszałam tylko huk i pociemniało mi przed oczami. Zemdlałam. Nie wiem ile byłam nieprzytomna. Najpierw poczułam ból głowy, a potem wróciła mi władza w kończynach i całym ciele. Otworzyłam oczy i natychmiast je zmrużyłam, gdy ostre słoneczne światło podrażniło moje źrenice. Leżałam na grzbiecie w trawie. Nagle zobaczyłam że przygląda mi się para różnokolorowych oczu, należących do wielkiego basiora. Przeklęłam się w myślach, to pewnie na niego wpadłam podczas tego nieszczęsnego polowania. Podniosłam się na łapy jak najszybciej się dało. Poczułam ze świat wiruje dookoła - nadal kręciło mi się w głowie. Otrząsnęłam się więc i spróbowałam skupić wzrok na basiorze.
- Co, nigdy nie widziałeś jak komuś kręci się w głowie?! - warknęłam do niego. Może i nie było to najlepszym wyjściem, ale w takiej sytuacji zdolność racjonalnego myślenia u mnie zanika. Zrobiłam kilka kroków, zataczając się jak pijana i przy okazji próbując nie wyjść na idiotkę. Przystanęłam kilka metrów od basiora, opierając się bokiem o chropowatą korę drzewa. Po kilku sekundach świat przestał wirować, a ja pewniej stanęłam na łapach.

<Racoous?>