-Myślisz,
że to dobry pomysł, James?- spytałem, patrząc się na basiora stojącego
koło mnie. Był wysoki, ale i tak mi nie dorównywał. Długa, ciemna sierść
błyszczała w słońcu, niczym złote kamienie. A jak już mowa o złocie...
Jego amulet wykonany ze tajemnicze stopu migoce wesoło.
-Nie, myślę, że to okropny pomysł.- odpowiedział ze szyderskim uśmieszkiem.
-A wiesz, co ja ci powiem? Taki fajny wierszyk- przewróciłem oczami, a on przekrzywił lekko łeb, robiąc zdziwioną minę.
-Gdyby kózka kwiecień plecień to by ślimak ch*j ci w dupę.
-Aha.- odpowiedział krótko, udając, że wcale się tym nie przejmuje.
-Ciel Sorei, do usług.- na moim pysku również pojawił się uśmiech.
Ale
pytanie: O czym tak miło sobie gawędziliśmy? Już mówię. Lecz najpierw
wytłumaczę, co tu robię, skąd się wziął James, dlaczego tak mi dokucza.
Najpierw o James'ie.
James
to wysoki wilk z czarno-białym futrem. Na szyi zawsze wisiał złoty,
dziwny amulet w kształcie księżyca. Basior ów miał dziwny charakter, ale
na ogół był spokojny i wyrozumiały. Lecz z czasem staje się on
pokręcony. Chociaż mi to nie przeszkadza, przynajmniej nie będzie nudno.
A teraz temat "Po kiego grzyba jestem tam gdzie jestem i dlaczego jest tu też on"
W
wieku 1 roku zgubiłem rodzinę podczas "wędrówki wilczych ludów". Razem z
moim bratem, Assoqu'iem zasnęliśmy pod drzewem. Nie mieliśmy matki ani
ojca- po prostu byliśmy w watasze. Nikt się nami nie przejmował ani
opiekował. Radziliśmy sobie sami i żyliśmy według własnych zasad. Kiedy
już nas zostawili w tyle, ja i Assoqu nie przejęliśmy się zbytnio
zagubieniem. I tak połowę naszego życia spędziliśmy samotnie w dziczy. I
niezmiernie się ucieszyliśmy, jak zostaliśmy sam na sam.
Jednak
potem stało się coś niespodziewanego i dziwnego. Assoqu, kilka dni po
odejściu od watahy, zniknął bez śladu. Szukałem go trzy dni i trzy noce.
I do teraz go poszukuję.
I
kolejna niespodzianka. Podczas poszukiwań spotkałem... Jamesa. On
również się zgubił, lecz tak naprawdę porzucili go specjalnie. Sprawiał
duże kłopoty, gadał od rzeczy jakieś przepowiednie, które jednak się
sprawdzały. I tak zaczęła się nasza "przyjaźń". Ja, James i wiatr
gnający w polach. Po znalezieniu wilka zaprzestałem poszukiwań.
Wiedziałem, że już go nie znajdę. Pewnie teraz był tam, gdzie anioły i
bogowie spoczywają. *Mała łezka spływa Cielowi po policzku*
Tengu |
Wędrowaliśmy dniami i nocami przed siebie. Nie mieliśmy określonego celu, ale na naszej liście zadań był jeden punkt: Przeżyć.
Widzieliśmy cuda-niewidy. Wielkie Tengu, demony, szamanów i dziwnie
wyglądające wilki. O dziwo, nie atakowały nas, tylko pokazywały nam
drogę do jakiejś watahy. Nie wiedzieliśmy, jaka to będzie wataha, czy to
może pułapka albo coś innego.
Wędrowaliśmy tak półtorej roku. Wydorośleliśmy i wymężnieliśmy.
I w końcu zobaczyliśmy cel naszej wędrówki- Sześć Klanów. Sześć Wielkich Klanów.
I tutaj chyba wiadomo, o co chodzi.
Więc powracając do tematu...
-Dołączam tam.- oznajmiłem krótko. James popatrzył się na mnie karcącym wzrokiem.
-Stary, jesteś bardziej wilkiem Ziemi. Dlaczego chcesz dołączyć do Wody? Tam masz większe możliwości.
-Ale... Ja coś czuję do tej Danielli, tej Alphy...
-Zawsze coś czujesz do wszystkich, baranie. Dostałeś oferty od Ziemi i od Wody.
-Cicho
bądź. Ty sam nigdzie nie dołączasz, a skoroś taki mądry, to proszę
bardzo. Droga wolna. Idź do tej Ziemi i zamień się w skałę!- prychnąłem i
zszedłem ze zbocza, na którym się znajdowałem. James podreptał za mną.
-Zrobię wszystko, kurna, żebyś dołączył do Ziemi. Jeszcze mnie zobaczysz. A teraz leć do tej Danielli.
-Jak sobie życzysz, mistrzu.- parsknąłem i zostawiłem James'a w tyle.
<Daniella?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz