piątek, 8 maja 2015

Od Ciela CD Danielli

-Myślisz, że to dobry pomysł, James?- spytałem, patrząc się na basiora stojącego koło mnie. Był wysoki, ale i tak mi nie dorównywał. Długa, ciemna sierść błyszczała w słońcu, niczym złote kamienie. A jak już mowa o złocie... Jego amulet wykonany ze tajemnicze stopu migoce wesoło.
-Nie, myślę, że to okropny pomysł.- odpowiedział ze szyderskim uśmieszkiem.
-A wiesz, co ja ci powiem? Taki fajny wierszyk- przewróciłem oczami, a on przekrzywił lekko łeb, robiąc zdziwioną minę.
-Gdyby kózka kwiecień plecień to by ślimak ch*j ci w dupę.
-Aha.- odpowiedział krótko, udając, że wcale się tym nie przejmuje.
-Ciel Sorei, do usług.- na moim pysku również pojawił się uśmiech.
Ale pytanie: O czym tak miło sobie gawędziliśmy? Już mówię. Lecz najpierw wytłumaczę, co tu robię, skąd się wziął James, dlaczego tak mi dokucza.
Najpierw o James'ie.
James to wysoki wilk z czarno-białym futrem. Na szyi zawsze wisiał złoty, dziwny amulet w kształcie księżyca. Basior ów miał dziwny charakter, ale na ogół był spokojny i wyrozumiały. Lecz z czasem staje się on pokręcony. Chociaż mi to nie przeszkadza, przynajmniej nie będzie nudno.
A teraz temat "Po kiego grzyba jestem tam gdzie jestem i dlaczego jest tu też on"
W wieku 1 roku zgubiłem rodzinę podczas "wędrówki wilczych ludów". Razem z moim bratem, Assoqu'iem zasnęliśmy pod drzewem. Nie mieliśmy matki ani ojca- po prostu byliśmy w watasze. Nikt się nami nie przejmował ani opiekował. Radziliśmy sobie sami i żyliśmy według własnych zasad. Kiedy już nas zostawili w tyle, ja i Assoqu nie przejęliśmy się zbytnio zagubieniem. I tak połowę naszego życia spędziliśmy samotnie w dziczy. I niezmiernie się ucieszyliśmy, jak zostaliśmy sam na sam.
Jednak potem stało się coś niespodziewanego i dziwnego. Assoqu, kilka dni po odejściu od watahy, zniknął bez śladu. Szukałem go trzy dni i trzy noce. I do teraz go poszukuję. 
I kolejna niespodzianka. Podczas poszukiwań spotkałem... Jamesa. On również się zgubił, lecz tak naprawdę porzucili go specjalnie. Sprawiał duże kłopoty, gadał od rzeczy jakieś przepowiednie, które jednak się sprawdzały. I tak zaczęła się nasza "przyjaźń". Ja, James i wiatr gnający w polach. Po znalezieniu wilka zaprzestałem poszukiwań. Wiedziałem, że już go nie znajdę. Pewnie teraz był tam, gdzie anioły i bogowie spoczywają. *Mała łezka spływa Cielowi po policzku*
Tengu
Wędrowaliśmy dniami i nocami przed siebie. Nie mieliśmy określonego celu, ale na naszej liście zadań był jeden punkt: Przeżyć. Widzieliśmy cuda-niewidy. Wielkie Tengu, demony, szamanów i dziwnie wyglądające wilki. O dziwo, nie atakowały nas, tylko pokazywały nam drogę do jakiejś watahy. Nie wiedzieliśmy, jaka to będzie wataha, czy to może pułapka albo coś innego.
Wędrowaliśmy tak półtorej roku. Wydorośleliśmy i wymężnieliśmy.
I w końcu zobaczyliśmy cel naszej wędrówki- Sześć Klanów. Sześć Wielkich Klanów.
I tutaj chyba wiadomo, o co chodzi.
Więc powracając do tematu...
-Dołączam tam.- oznajmiłem krótko. James popatrzył się na mnie karcącym wzrokiem.
-Stary, jesteś bardziej wilkiem Ziemi. Dlaczego chcesz dołączyć do Wody? Tam masz większe możliwości.
-Ale... Ja coś czuję do tej Danielli, tej Alphy...
-Zawsze coś czujesz do wszystkich, baranie. Dostałeś oferty od Ziemi i od Wody.
-Cicho bądź. Ty sam nigdzie nie dołączasz, a skoroś taki mądry, to proszę bardzo. Droga wolna. Idź do tej Ziemi i zamień się w skałę!- prychnąłem i zszedłem ze zbocza, na którym się znajdowałem. James podreptał za mną.
-Zrobię wszystko, kurna, żebyś dołączył do Ziemi. Jeszcze mnie zobaczysz. A teraz leć do tej Danielli.
-Jak sobie życzysz, mistrzu.- parsknąłem i zostawiłem James'a w tyle.

<Daniella?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz